|
Wielu ludzi chcąc przedstawić historię swojego powołania, szuka oryginalnych słów i wyjątkowego charakteru dla wydarzeń, jakie miały miejsce w ich życiu. I z jednej strony nie da się ukryć, że tak faktycznie jest, bo ilekroć Bóg działa w życiu jakiegoś człowieka, jest to niesamowite wydarzenie – oczywiście z perspektywy wiary. Również tak samo widzę i swoją drogę powołania zakonnego, kapłańskiego i ostatecznie misyjnego. Nie bez przyczyny mówię w takiej kolejności, bo rzeczywiście życie zakonne jest dla mnie podstawą. Najpierw jestem zakonnikiem. Następnie jestem kapłanem w Zgromadzeniu Księży Marianów, a ostatecznie wypełniam Boże posłannictwo w posłudze misyjnej w Afryce, w Rwandzie. Kiedy patrzę na swoją historię powołania, to dopiero z perspektywy czasu widzę wyraźnie, jak wiele wydarzeń w moim życiu Bóg przygotował lub wykorzystał, aby mi ostatecznie powiedzieć: „Pójdź za Mną”. Miałem kilkanaście lat, kiedy moja rodzina musiała się przeprowadzić z małej wioski Krzywe do Sanoka. W mieście kontynuowałem naukę w szkole podstawowej. Dużą szkołę miałem 2 minuty drogi od miejsca, w którym mieszkałem, ale przez 4 lata jeździłem na drugi koniec miasta do małej podstawówki, bo tam była życzliwa atmosfera, oddani nauczyciele, którym wiele do dziś zawdzięczam. Następnie szkoła średnia – technikum mechaniczne. Kierunek, który wybrałem na początku, niewiele mi mówił i dla mnie znaczył, ale z czasem zobaczyłem, że bardzo mi on odpowiada. To była kolejna szkoła, którą skądinąd bardzo lubiłem, ale przede wszystkim nauczycieli, a zwłaszcza naszą wychowawczynię - wywarła ona bardzo duży wpływ na nas, uczniów, w przygotowaniu do dorosłego życia. Po szkole udało mi się znaleźć pracę; chciałem skończyć studia, założyć rodzinę. Ważne dla mojego powołania z tego okresu jest to, że w gronie przyjaciół, kiedy patrzyliśmy na naszą przyszłość, nikt nie wykluczał Boga, nikt nie szukał poza Nim, a wręcz przeciwnie, to Jego pytaliśmy, aby nam powiedział, jak i gdzie będzie najlepiej. Osobiście dla mnie niesamowite ze strony Boga było to, że im lepiej mi się wszystko układało co do przyszłości, to pojawiał się głos w sercu i pytanie: „Czy nie chcesz być bardziej szczęśliwy?”. Długo mi to nie dawało spokoju, aż wreszcie powiedziałem że tak, chcę być jeszcze bardziej szczęśliwy. Zgromadzenie Marianów poznałem przez miłość do gór. Akurat w Zakopanem organizowali rekolekcje. Chyba jak większość chłopaków nie bardzo rozróżniałem kapłaństwo zakonne od diecezjalnego, ale jeden z pierwszych marianów, jakich tam poznałem, ujął mnie swoją osobowością, tym, jak żył, kim był. Właśnie takim chciałem być i ja, tak samo wierzyć, pracować, żyć we wspólnocie. Któregoś razu, już w seminarium, uświadomiłem sobie, że dokładnie ten zakon odpowiada temu, by służąc Bogu, być jednocześnie szczęśliwym. Chyba od samego początku drogi zakonnej pragnąłem realizować powołanie przez pracę na misjach. Powołanie misyjne to również kontynuacja tego - może już nie czy, ale - gdzie będę bardziej szczęśliwy. Zaraz po święceniach poprosiłem przełożonych o wyjazd do Afryki, do Rwandy. Od ponad roku jestem w tym kraju i rzeczywiście im bardziej poznaję tutejszych ludzi, język, kulturę, widzę, że nie warto poprzestawać i szukać taniego szczęścia, ale szukać go tam, gdzie inni go nie widzą albo już zatracili. Przysłowie afrykańskie mówi „Szerokie są drzwi ubogiej chaty”, a dla mnie teraz wielkie jest szczęście poznać taką chatę i wejść do niej, niosąc Jezusa. ks. Grzegorz Leszczyk MIC
|