|
Błogosławiony Antoni Leszczewicz, marianin (1890-1943) - męczennik
Jak już wspomnieliśmy wcześniej, wśród 108 męczenników za wiarę z czasów II wojny światowej, znajduje się także ks. Antoni Leszczewicz. Z ks. Jerzym Kaszyrą połączył go najpierw ogień apostolskiej gorliwości, by w konsekwencji w oddaniu chwały Bogu złączył ich inny ogień… Życiowa droga ks. Antoniego od początku naznaczona była pragnieniem pracy misyjnej. Urodzony 30 IX 1890 r. w Abramowszczyźnie (Wileńszczyzna) z rodziców Jana i Karoliny Sadowskiej, uczęszczał do szkół w Wojstomiu i Petersburgu, a po ich ukończeniu w 1909 r. wstąpił do seminarium duchownego diecezji mohylewskiej. Dniem święceń kapłańskich wieńczących studia był 13 IV 1914 r. Krótka radość dnia prymicyjnego rychło zamieniła się w żal związany z pożegnaniem swoich bliskich na wiele lat. Młody kapłan został posłany do pracy duszpasterskiej na daleki Wschód. Posługę misyjną rozpoczął ks. Leszczewicz w Irkucku, na Syberii, gdzie w sercach wiernych żyła jeszcze pamięć o o. Krzysztofie Szwernickim, marianinie, niezwykle gorliwym apostole tych ziem. Przez następne dwa lata ks. Antoni pracował jako wikariusz i prefekt szkół w Czycie. W 1917 r. opuścił Syberię i udał się do Mandżurii, gdzie została mu zlecona opieka nad kolonią polską. W 1920 r. rozpoczął pracę w mieście Harbin, posługując przy parafiach polskich oraz jako prefekt szkół rosyjskich i polskiego gimnazjum. W Harbinie, już jako proboszcz, przejął się bardzo sytuacją biednych dzieci, zakładając dla nich ochronkę i szkołę początkową. Zdolnym, lecz ubogim gimnazjalistom pokrywał wydatki związane z nauką. Wrażliwość wobec biednych, ale też gorliwa i wytrwała praca zjednywała mu wiele szacunku i życzliwości, a w roku 1934 została nagrodzona przez rząd polski Srebrnym Krzyżem Zasługi. Nikt więc chyba się nie spodziewał, że ten ceniony ksiądz na krótko przed srebrnym jubileuszem kapłaństwa zdecyduje się na wstąpienie do zakonu. A w tym właśnie czasie ujawnił zamiar wstąpienia do Zgromadzenia Księży Marianów. Dnia 20 IV 1937 r. zwrócił się z prośbą o wymagane zezwolenie do Prymasa Polski Augusta Hlonda. Co mogło go skłonić do takiej decyzji? Kontaktował się z marianami począwszy od czasów seminaryjnych. W Petersburgu wykładał wówczas odnowiciel zgromadzenia bł. Jerzy Matulewicz oraz jego przyjaciel i współbrat ks. Franciszek Buczys, o których ich studenci zachowali bardzo pozytywne wspomnienia. Z końcem 1928 r. przybył do Harbina inny marianin, również dawny wykładowca ks. Leszczewicza, ks. Fabian Abrantowicz, mianowany przez Piusa XI ordynariuszem dla rosyjskich katolików rytu wschodniego. Ks. Abrantowicz rozpoczął aktywną pracę misyjną, w którą potem włączali się coraz to nowi marianie. W tym czasie przyszło im obu współpracować na wielu polach aktywności duszpasterskiej. Na krótko przed powzięciem decyzji przybył jeszcze do Harbina ks. Andrzej Cikoto, kolega z czasów szkolnych ks. Leszczewicza, a wówczas przełożony generalny zgromadzenia. Wszyscy wspomniani marianie przed wstąpieniem w szeregi zakonu byli księżmi diecezjalnymi. Być może więc ks. Leszczewicza fascynowało tkwiące w nich pragnienie życia doskonalszego z jednoczesnym przykładem wspólnotowego zaangażowania zakotwiczonego w życiu braterskim. W lutym 1938 r. ks. Antoni przybył do Rzymu, gdzie na ręce przełożonego generalnego złożył swą prośbę o przyjęcie do zgromadzenia. Następnie udał się do Polski, by najpierw odwiedzić swą rodzinę, której nie widział ponad 20 lat, a potem stawić się w klasztorze w Drui, na północno-wschodnich kresach ówczesnego państwa polskiego. Tam pragnął odbyć swój nowicjat, co też zaznaczył w prośbie o przyjęcie. Wiązało się to z chęcią pracy wśród białoruskich katolików. Wówczas jednak placówka w Drui, niemile widziana przez niektóre czynniki polityczne ze względu na białoruski charakter, przeżywała dramatyczne chwile. W tej sytuacji polecono ks. Antoniemu odbyć nowicjat w Skórcu k. Siedlec. Kapłan z poważnym stażem przeszedł swe przygotowanie do życia zakonnego razem z młodymi, pośród których 13 IV 1939 r. obchodził uroczyście 25-lecie swych święceń. W dwa miesiące później złożył pierwsze śluby zakonne. Po niedługim czasie stawił się ponownie w Drui, by tam podjąć pracę duszpasterską. Wkrótce jednak wybuchła wojna, a Druja została opanowana przez wojska sowieckie. Bolszewicy rozgrabili mienie klasztorne oraz utrudniali pracę zakonników i ich kontakt z ludźmi. W dalszym rozwoju działań wojennych na te tereny w czerwcu 1941 r. wkroczyły wojska niemieckie, które po przesunięciu się dalej na wschód stworzyły nową korzystną sytuacje religijną. Katolicy zza wschodniej granicy, którzy przez lata byli pozbawieni swoich praw, teraz mogli zwrócić się do księży o pomoc. Ci, którzy mieszkali tuż za Dźwiną, poprosili o posługę marianów i siostry eucharystki z Drui. Dawną granicę polsko-sowiecką jako pierwsze przekroczyły eucharystki, które od września 1941 r. podjęły się katechizacji ludu w poszczególnych wsiach. Niedługo także i marianie zainstalowali się w odległej o 30 km Rosicy, która stała się centrum działalności misyjnej na okolice. Kierownikiem misji od początku został ks. Leszczewicz. Z pomocą pospieszyli mu księża: Feliks Czeczott i Władysław Łaszewski oraz kleryk Henryk Tomaszewski. Latem następnego roku dołączył do nich, przybyły z Litwy, ks. Jerzy Kaszyra, który pochodził z tych okolic i dobrze znał język białoruski. W tym samym czasie za Dźwiną wzmogła się działalność radzieckiej partyzantki, co w konsekwencji prowadziło do akcji karnych ze strony Niemców. Przed Bożym Narodzeniem ks. Leszczewicz otrzymał dyskretne ostrzeżenie, że wkrótce może dojść do pacyfikacji ludności i lepiej będzie, jeśli księża i siostry opuszczą te tereny. Zarówno marianie, jak eucharystki podjęli decyzję o pozostaniu z ludźmi. W połowie lutego 1943 r. w Drui zakwaterował się sztab niemiecki, a w Rosicy pojawiły się odziały ekspedycji karnej. Ponowne ostrzeżenie nie zniechęciło jednak misjonarzy. We wtorek 16 II 1943 r. rozpoczęła się akcja pacyfikacyjna. Wojsko paliło domostwa, a ich mieszkańców gromadziło w kościele. Tam księża przygotowywali ludzi na śmierć spowiadając i udzielając innych sakramentów, a od wielu prawosławnych przyjmując wyznanie wiary. Siostry na prośbę ks. Leszczewicza zostały zwolnione. Młodych wywożono do obozu pod Rygą, a dzieci i starszych do pobliskich budynków, gdzie zostawali spaleni - niektórzy nawet żywcem. W drugim dniu pacyfikacji, 17 II 1943 r. zabrano na sanie także ojca Antoniego i zawieziono na miejsce kaźni – do drewnianej stajni, którą polano benzyną, wrzucono do środka granaty i podpalono. Tak zginął pasterz, który nie chciał opuścić swych owiec w potrzebie. Siostry, które go żegnały, zapamiętały go radosnym i uśmiechniętym. Nakazał im, by były dzielne i modliły się. Więcej światła na jego postawę rzucają chyba jednak słowa zapamiętane przez jednego ze świadków wydarzeń. W nich o. Antoni pragnął zaszczepić w ludzi chrześcijańską nadzieję na życie wieczne, którą sam żył: „Nie płaczcie... Pan Bóg żąda od nas ofiary, ofiary naszego życia. Musimy to życie złożyć u Jego stóp. Jedna krótka chwila i życie wieczne nas czeka. A ja was zapewniam wobec Boga, który tu z wami jest w kościele, zapewniam was w Jego imieniu, że jeśli przyjmiecie Jego wolę, otrzymacie niebo (...). Do widzenia w niebie!”. Więcej na: www.mlodzimarianie.pl
|