|
Przychodzi mi tu na myśl spektakl grany w warszawskiej szkole podstawowej. Szkoła ta jest słynna z trudności wychowawczych z uczniami. Zaproszenie nas było odważnym przedsięwzięciem ze strony naszych sióstr FMM, które tam wtedy pracowały... My starałyśmy się przygotować naszą ekipę na ewentualne nieprzyjemności i skandaliczne zachowanie warszawskich dzieci. Nasze dziewczynki przejęły się i szczerze współczuły „tym chorym dzieciom, które nie potrafią się dobrze zachowywać”. I choć tej sytuacji nie brakowało humoru, tak naprawdę oddawała ona tragiczną rzeczywistość ubóstwa: po jednej stronie stali ci, którym niepełnosprawność umysłowa odebrała prawo do normalnego życia, do miłości i życia w swojej rodzinie, odrzuceni i lekceważeni przez tzw. „normalnych”; po drugiej stronie stali ci, którzy mieli wszystko. Brakowało im tylko mądrej miłości rodziców... Dziewczęta wyszły na scenę, zaczęło się przedstawienie. i... nic się nie działo – nauczyciele, przygotowani do interwencji, nie mogli wyjść ze zdumienia. Dzieci patrzyły i słuchały jak zaczarowane. Okazało się, że spotkanie oko w oko z nami było dla nich wielkim przeżyciem. Dzieci, w większości wychowywane w dość bogatych rodzinach, nigdy nie spotkały niepełnosprawnych. Po raz pierwszy chyba zauważyły i doceniły zarówno piękno gry aktorskiej, jak i wysiłek, jaki dziewczęta włożyły w przygotowanie przedstawienia. Jak dowiedziałam się później, spotkanie to długo wspominały, pisały do nas listy, zapraszały... Taki drobny cud.
Takich cudów dzieje się u nas wiele. Dziewczyny, pracując przez lata, dojrzewają i w ostatnim przedstawieniu, ku mojej wielkiej radości, została mi tylko funkcja reżysera – kierownikami sceny, operatorem światła były starsze aktorki, a na scenie pojawiają się nowe twarze. Żyją życiem artystów, choć czasem bywa to męczące (Bywały spektakle grane kilkanaście razy, a dziewczyny pytały wtedy tylko: „Siostro, ile razy dzisiaj gramy?”), ale... jest coś, co nas odróżnia od zawodowych aktorów. Wspólna niechęć do festiwali i gonitwy za podium i nagrodami. Wszystkie czujemy, że naszym celem nie jest kariera, ale spotkanie z ludźmi i przekazywanie im Dobrej Nowiny.
Kiedy teatr dopiero powstawał, myślałam, że będzie to kolejna forma terapii dla dziewcząt. stawiałam na ich rozwój, uspołecznienie. Jednak teraz widzę jasno, że jest on terapią dla publiczności – nauką pokory, zachwytu, otwieraniem serca na tajemnicę Boga, który doskonale wiedział, co robi, gdy stwarzał dziewczęta i zasłonił swoją dłonią ich umysły, żeby nauczyły ludzi patrzeć sercem...
<< 1 2 3
|