|
Wiele osób zadaje pytania: co to jest powołanie?, jak je rozpoznać?, skąd wiedzieć, że to właśnie to a nie coś innego? W odpowiedzi na te pytania można usłyszeć, że powołanie to Głos Boży w duszy człowieka. I tu często rodzi się niejasność. Jak to głos Boży? Przecież Pan Bóg nie stanie przed człowiekiem i nie powie: Ty Kasiu, Aniu, Martyno, Justyno pójdź za Mną; Bóg nie poklepie po ramieniu i nie powie: ciebie powołuję do zakonu, a ciebie do małżeństwa. Gdy Bóg powołuje nie robi z tego widowiska, nie używa efektów specjalnych, aby zrobić większe wrażenie, ale rzeczywiście mówi do człowieka. Mało tego, Bóg mówi do każdego człowieka innym językiem, zrozumiałym tylko dla tej konkretnej osoby. Pan Bóg jest świetnym Poliglotą. Język Boga to sytuacje, wydarzenie, osoby, poruszenia serca, aż wreszcie Jego żywe słowo – Ewangelia. Język Boga najprościej mówiąc to codzienność. Wiele z was chciałoby może zapytać: a jak to było u Siostry? Jak Bóg przemawiał do mnie w mojej codzienności? Chętnie wam o tym opowiem. Gdy byłam 15-letnią dziewczyną miałam już konkretny pomysł na swoje życie. Wiedziałam, że chcę najpierw zdać maturę, pójść na studia (wiedziałam nawet na jaki kierunek), po studiach ustawić się zawodowo i pomyśleć o swoim życiu osobistym. Dokładnie taka była kolejność, w jakiej chciałam osiągać wyznaczone sobie cele. Więc zabrałam się do ich realizacji począwszy od edukacji w LO. I tu rozpoczęła się moja przygoda z Bogiem. Po pierwszej klasie miałam dość mieszkania w internacie i zaczęłam szukać innego mieszkania. Pomyślałam o stancji, którą prowadziły siostry. Zanim zdecydowałam czy będę tam mieszkać, chciałam obejrzeć sobie tę stancję. Okazją ku temu stały się rekolekcje, na które zostałam zaproszona. Pojechałam sobie na te rekolekcje mając za główny cel ostateczną decyzję co do mieszkania na przyszły rok szkolny. Jednak to znów był tylko mój plan. Pan Bóg przewidział coś innego. Jednego wieczoru w trakcie rekolekcji była adoracja w kaplicy. Pamiętam byłam pod ogromnym wrażeniem, że jestem tak blisko Boga, prawie tak na wyciągnięcie ręki (mimo, że siedziałam w ostatniej ławce), zupełnie inaczej niż w kościele. I wtedy... . No właśnie i wtedy po raz pierwszy usłyszałam? poczułam w sercu? słowa: Pójdź za Mną. Kojarzyłam te słowa z Ewangelią i pomyślałam, że to pewnie do którejś z dziewcząt, które przyjechały na rekolekcje rozeznać swoją drogę życiową. Z ciekawości odwróciłam się do tyłu, żeby zobaczyć do kogo były skierowane te słowa i.... wielkie zdziwienie. Za mną nikogo nie było. Wtedy dopiero poczułam, że serce zaczęło bić troszeczkę mocniej, bo pomyślałam sobie: a jak to było do mnie?. Za chwilę jednak się uspokoiło, bo wytłumaczyłam sobie, że przecież ja przyjechałam nie do zakonu, tylko obejrzeć moją stancję. Po rekolekcjach to wydarzenie szybko uleciało z mojej pamięci. Druga klasa szkoły średniej mijała w miarę spokojnie. Do czasu. Wydarzyło się coś, co mną bardzo mocno wstrząsnęło, wywołało ogromną złość na Boga i bunt przeciwko Niemu. Moja koleżanka ze szkoły podstawowej popełniła samobójstwo. Nie rozumiałam jak Bóg mógł na to pozwolić. Stwierdziłam, że wcale nie jest taki dobry, jak o Nim się mówi. To wydarzenie wywołało we mnie lawinę pytań: czy Bóg w ogóle jest? Jeśli jest dlaczego pozwala na zło, które się dzieje?, czy w ogóle warto wierzyć? Po co żyć? Po co się modlić? Rodziły się we mnie takie i inne pytania. Ponieważ z nikim nie chciałam o tym rozmawiać, sądziłam, że inni nie mają takich wątpliwości i kryzysów wiary, ciągłym pytaniem DLACZEGO zadręczałam Boga. Jakie to dziwne. Z jednej strony zastanawiałam się czy On w ogóle istnieje, a z drugiej strony to Bogu zadawałam te wszystkie pytania. Na moje szczęście tak bardzo chciałam otrzymać odpowiedź, ze zaczęłam częściej rozmawiać z Bogiem, tym samym modlić się. Kiedy tylko miałam możliwość szłam na wieczorną Mszę Św. Dzięki temu powoli odzyskiwałam wiarę. Słowo Boże czytane na Eucharystii dawało mi dużo nadziei, a Komunia Św. dodawała sił. I tak pewnego dnia słowa Ewangelii bardzo mocno mnie dotknęły. Poczułam się tak jakby to było tylko i wyłącznie do mnie. To było tylko jedno zdanie, a tak mocno „zawierciło” w sercu, że do końca Mszy nie byłam w stanie myśleć o czymś innym jak tylko o tych słowach: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Natychmiast przypomniała mi się adoracja podczas rekolekcji. A to nie dało mi już spokoju. Bardzo często zastanawiałam się nad tym. Tłumaczyłam sobie, że Bóg oczekuje ode mnie dobrego, pobożnego życia. Ale czy na pewno? I wtedy pierwszy raz w życiu zadałam pytanie: Boże, co Ty dla mnie planujesz? Kim mam być w życiu?, co mam robić?. Wiedziona doświadczeniem wiedziałam, że odpowiedź na te pytania uzyskam, gdy będę się modliła. I znów miałam powód, aby częściej chodzić do Kościoła. Kiedyś przed Mszą Św były odmawiane modlitwy do bł. Honorata. Gdy była odmawiana litania padło takie wezwanie: „Patronie odkrywania drogi życiowej módl się za nami”. Stwierdziłam, że nikt inny jak tylko ten błogosławiony zakonnik pomoże mi rozeznać, co mam robić w życiu. Rzeczywiście nie pomyliłam się. Im dłużej modliłam się do niego, tym bardziej byłam pewna drogi, którą przygotował dla mnie Bóg i wcale nie protestowałam, choć to trochę kolidowało z moimi planami i marzeniami życiowymi. Wiedziałam, że Bóg chce mieć mnie w zakonie. Żeby mi nie było zbyt łatwo pojawiło się kolejne pytanie jaki to ma być zakon. I znów modliłam się, oczywiście do bł. Honorata, bo inne wezwanie litanijne brzmiało: „Patronie zawierzenia i wytrwania...” Po jakimś czasie miałam w sercu przekonanie, że Zgromadzenie do którego chcę wstąpić będzie szczególnie czciło Matkę Bożą, będzie żyło duchem św. Franciszka z Asyżu i w którym będzie możliwa praca z dziećmi lub młodzieżą. O pracy pedagogicznej marzyłam od dziecka, dlatego tak bardzo mi na tym zależało. Nawet w ciągu roku szkolnego gdy miałam czas, chodziłam do przedszkola pomagać siostrom (Siostry Sercanki prowadziły przedszkole). Ale ani na chwilę nie pomyślałam, że może to jest to zgromadzenie. Przecież ja wybierałam się raczej do zakonu habitowego z tym, że żaden habit mi się nie podobał. No cóż, jak każda dziewczyna zastanawiałam się jak będę wyglądaćJ. W takiej sytuacji jeszcze więcej modliłam się do Honorata. A on pomógł mi i tym razem. Może wyda wam się to trochę dziwne, ale przyśnił mi się kiedyś. Nie mówił nic, tylko przeszedł obok mnie i wszedł do domu Sercanek. Sama z siebie się śmiałam, bo to nie ta epoka, kiedy Bóg mówił do człowieka w snach, ale gdy tak się nad tym zastanowiłam, że wyraźniej nie mogłam otrzymać odpowiedzi. Sercanki! To było zgromadzenie, do którego wzywa mnie Bóg i do tego spełnia moje oczekiwania: zgromadzenie franciszkańskie, maryjne i prowadzi prace wychowawcze dzieci i młodzieży. To był moment kiedy już wszystko było dla mnie jasne, nie miałam już żadnych pytań. O. Honorat towarzyszy mi do tej pory, ponieważ to jego wybrałam za swojego patrona w życiu zakonnym. W dalszym ciągu doświadczam od niego wiele pomocy i wstawiennictwa. Zachęcam was do modlitwy za przyczyną tego błogosławionego. Nie oznacza to, że każdy kto się do niego modli pójdzie do zakonu. Nie! Chodzi tylko o to, aby dobrze wybrać, zgodnie ze swoim powołaniem i być szczęśliwym. Tylko będąc na swoim miejscu można być naprawdę szczęśliwym. Więc jakie jest Twoje powołanie? Gdzie odnajdziesz swoje szczęście? Pytaj siebie i Boga. Kto pyta nie błądzi. s. Anna
|